Parę dni temu zamieściłam wpis na fb, który zaczynał się od słów: “Jestem ujebana… Tego nie można już nazwać zmęczeniem. To totalne i całkowite ujebanie.” Dwa dni później pełna radości jeździłam na sankach z moimi synami. No więc jak? Jak ja to robię, pytacie. Jak potrafię przyznać się publicznie, że czuję się jak czołg, który osiadł na mieliźnie egzystencji. Opadając z sił, spadam na dno, a już za chwilę unoszę się z radości, ciesząc się śniegiem i deszczem w równym stopniu.
Życie to podróż z przygodami, a ja witam z otwartymi ramionami wszystkie. Czasem mam ochotę bluzgać, płakać i spać, a czasem skakać z radości. Ale najważniejsze jest to, że zarówno w te dni latania, jak i w te dni spadania na dno, jestem szczęśliwą i spełnioną kobietą. A kiedy jest mi źle, mam ochotę zwinąć się ze sobą w kłębek, tulić i całować. Bo na szczęście jestem w stanie być dla siebie wyrozumiała i czuła, bo siebie lubię i kocham. Całe szczęście, że umiem się poddać swojemu brakowi sił, zamiast marnować siły na walkę i udawanie, że jest OK. Umiem poddać się spadaniu, które staje się kojącym opadaniem, a wtedy opadanie staje się lataniem.
Nie zawsze tak umiałam. Jeszcze 4 lata temu dręczyło mnie poczucie winy, nienawiść do siebie samej, chorobliwa potrzeba kontrolowania i naprawiania rzeczywistości. Mój cudowny perfekcjonizm, który wyniósł mnie na wyżyny zawodowe, zapędził mnie na samo dno, gdzie czaiła się od lat zaspana depresja. Jeszcze 4 lata temu, z furią i nienawiścią patrzyłabym na swoje słabości, do których wstydziłam się przyznać przed samą sobą, a co dopiero prze światem. Moją największą pasją było pokonywanie tych słabości, które mnożyły się niczym urżnięte głowy hydry. Na miejsce jednej zwalczonej nadludzkim wysiłkiem, powstawało kilka nowych, w wyniku toczonych od lat bojów z samą sobą. Bojów o to, żebym nareszcie była godna, żebym zasłużyła, żebym nie musiała się o nic, ani o nikogo bać, żebym była kochana. Ta wieczna walka doprowadziła mnie do nerwicy, nadciśnienia i załamania. Deprecha zacierała rączki i czekała, paląc leniwie papierosa i popijając czerwone wino. Czekała aż się ostatecznie wyłożę, a ona wtedy bez trudu zwerbuje mnie w szeregi nafaszerowanych lekami i winem zastępów bezwolnych istot snujących się bez celu po ziemi.
Tylko, że ja zamiast tracić siły na uciekanie, odwróciłam się na pięcie, spojrzałam jej w oczy, wypiłam jej wino i wypaliłam jej ostatniego papierosa, a potem zaczęłyśmy się poznawać. I to był początek pięknej przyjaźni. Podczas miesięcy długich rozmów, już bez wina i papierosów, za to przy dobrej kawie z bezą malinową, uczyłam się żyć Sercem nie Rozumem, myśleć Duszą, czuć całym Ciałem zarówno smutek jak i radość, nienawiść i miłość, złość i euforię, niechęć i ekstazę. Nauczyłam się doświadczać głęboko i bez lęku, żyć całą sobą, bo nareszcie odkryłam kim jestem.
I pomyśleć, że przez ponad 40 lat byłam obcym człowiekiem! Przez 40 lat byłam zbiorem ról i oczekiwań otaczającego mnie świata, w którym rosłam i żyłam. Dzisiaj nie potrzebuję niczego kontrolować, bo jestem ciekawa nieznanego, ciekawa tego, co życie szykuje mi tuż za rogiem. Przez ostatnie 4 lata mojego życia doświadczyłam więcej, niż przez ponad 40 poprzednich lat. Wiem kim jestem i kim nie jestem i to dla mnie jest zupełnie ok. Kocham tę zołzę, nieznośną wariatkę, która równie intensywnie się śmieje, co płacze, która myli daty i godziny, która z otwartymi ramionami wita to co nowe, nieznane, która bez lęku rozpakowuje prezenty otrzymywane od losu, która kocha Boga jako czystą miłość, a każdego człowieka traktuje jak świątynię.
Kocham moje chwile słabości i dni opadania. Z ufnością rozpościeram ramiona i poddaję się grawitacji. Kocham tę moją towarzyszkę życia – depresję, która jest niczym innym jak konfliktem między Sercem, a Rozumem. Kiedy widzę tę starą przyjaciółkę na mojej kanapie wiem, że czas przyjrzeć się sobie, temu czego pragnie Serce i temu, co podpowiada Rozum. Czas wsłuchać się we własne Ciało i odpowiedzieć na sygnały, które wysyła. Bo człowiek może być szczęśliwy tylko wtedy, gdy jego Serce, Dusza, Rozum i Ciało żyją w harmonii i podążają w jednym kierunku. Przez ostatni rok pytaliście często JAK? Jak ja to zrobiłam, jak nadal to robię, że jestem jaka jestem. Że potrafię przyznać się publicznie do Dni Nieradzeniasobie i do tego, że czasem jestem “ujebana życiem”, a już dwa dni później zachwycam się śniegiem na stoku. I pewnie to jest najlepszy czas, żeby się z Wami podzielić tym, czego doświadczyłam, czego się nauczyłam i co stosuję w moim życiu, by moje Serce, Dusza i Ciało szły pod rękę z Rozumem, który ułatwia drogę, zamiast stawiać zakazy i budować bariery z “nie mogę” i “muszę”. Bo człowiek zdrowy to nie taki, który nigdy nie doświadcza smutku, rozczarowania i zniechęcenia. To taki, który umie sobie z nimi radzić, gdy nadchodzą. Rozpoznaje je i wie co z nimi zrobić, by każde spadanie zamienić w latanie.
Wracam do pracy nad książką, którą zamierzam w tym roku wydać. Mojej pracy będzie towarzyszył cykl wpisów zatytułowany “Przez depresję do spełnienia”. Odpowiem na pytania: Jak poznać i pokochać siebie? Jak nauczyć się znowu słuchać Serca? Jak sprawić, by Rozum pomagał nam kroczyć własną drogą, zamiast wymierzać razy za zejście z wytyczonej przez innych ścieżki? Jak odczytywać sygnały, które depresja nam wysyła, zanim nas pożre w całości? Jak otworzyć ramiona na życie bez lęku? Jak rozwinąć skrzydła i nauczyć się latać? Jak przejść przez depresję do spełnienia?
Liczę na Was, Waszą pomoc, uwagi i listy, bo chcę żeby moja książka była nie tylko moją historią, ale przewodnikiem i odpowiedzią na Wasze potrzeby. Wpisy będą ukazywały się w każdą środę, począwszy od 1 marca. Czekam na Was z ogromną ciekawością. Piszcie do mnie. Piszcie co Was boli, co czujecie, co myślicie, co budzi Wasz sprzeciw i co Wam pomaga. To będzie książka dla Was, ale by taka była potrzebuję Waszej pomocy.
kontakt@agatakomorowska.pl