Szanowna Siostro B.
Dokładnie dwa lata temu, w maju 2016 roku orzekłaś swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem, że nigdy, podkreśliłaś to dwukrotnie, NIGDY nie zgodzisz się na to, by Michał trafił do mojej rodziny…
Dzisiaj, 21 maja 2018 roku jestem gotowa podziękować Ci za te słowa. Gdyby nie Ty, ta adopcja nie miałaby miejsca. A może by miała, ale znacznie później. Nie wiem co by się stało gdybyś wtedy była miłą i życzliwą zakonnicą, chcącą z całego serca pomóc swojemu wychowankowi. Wtedy chciałam być jedynie Rodziną Zaprzyjaźnioną. Chciałam zabrać Michała na majówkę. Chciałam żeby czasem mógł u nas przenocować, spędzić Święta, wakacje. Ale ja Ci się nie spodobałam. Nie spodobał Ci się mój syn, który po wielu przejściach w swoim krótkim życiu miał z Bogiem na pieńku i odmawiał mu jego istnienia, czego nie omieszkał wspomnieć w ścianach Twojego Domu Dziecka. A że tam ściany zawsze miały uszy, to i Ty się dowiedziałaś. Pamiętam naszą rozmowę, pamiętam wszystkie słowa które wtedy wypowiedziałaś pod adresem Michała. I gdyby nie fakt, że znałam go już drugi rok, to byś mnie skutecznie zraziła. Tyle, że ja go już kochałam. Kochały go moje dzieci i on uczył się miłości. Dokładnie wiedział czym jest kara, konsekwencje i nienawiść. Co to strach, walka i przetrwanie. Tego nauczył się u Ciebie. To czego Ty nie wiedziałaś, to że miłość ma największą moc sprawczą na świecie… No ale skąd mogłaś wiedzieć. Żeby to wiedzieć, trzeba umieć kochać…
Dzisiaj Misio jest ambitnym, rzeczowym, przystojnym i bardzo dojrzałym młodym chłopakiem. Nadal ma uczulenie na habity. Wyczuwa je przez skórę, nawet za plecami i po drugiej stronie ulicy. Być może kiedyś Ci wybaczy. Być może kiedyś będzie Ci nawet wdzięczny, tak jak teraz jestem ja.
Bo gdybyś powiedziała wtedy TAK, to być może bym stchórzyła. Być może bym zabrała na majówkę i uznała, że nie dam rady sama z czwórką. Być może po wspólnych wakacjach bym uznała, że to ponad moje możliwości i siły. Ale Ty sprawiłaś, że nie miałam tej szansy, że musiałam podjąć decyzję, skoczyć na główkę, a potem zrobić wszystko, by nasza powiększona Rodzina nauczyła się wspólnie latać. To była długa i kręta droga. Nie obyło się bez łez, rozpaczy i chwil zwątpienia, ale Ty nie pozwoliłaś na to, bym mogła się załamać, bym miała możliwość się wycofać. I za to dzisiaj Ci dziękuję. Stałaś się narzędziem Boga, choć pewnie nie takim za jakie się uważasz. Czy Ci się to podoba czy nie, Twoje NIE, było potrzebne bym ja powiedziała TAK.
I dzisiaj jedynie mogę powiedzieć, że Ci wybaczam i jestem wdzięzna.
Szczęść Boże…
Kiedyś…ok.30 lat temu pierwszy raz zetknęłam się z dzieckiem z DD prowadzonym przez siostry zakonne..Byłam młoda, nie miałam dzieci ale naderwane ucho 4 latka prześladuje mnie do dzisiaj i moja nie moc.Nic poza przytuleniem i ostrożnym umyciem ucha.
Po wielu latach siedziałam w ogrodzie państwa,którzy po sąsiedzku mają dom dziecka -prowadzony przez siostry.
Wróciły wspomnienia ,widziałam dużo zabawek i bardzo smutne a czasami agresywne dzieci .
Nic już w moim umyśle się nie zmieni, to są najgorsze ośrodki dla porzuconych dzieciaków .Pewnie ktoś się oburzy ,że spotkał cudowne siostry..ok może i spotkał .
Ich domy starców też są straszne .Te kobiety nie kochają a nawet nie lubią siebie a co mówić o podopiecznych.
Ale tym razem coś dobrego zrobiły-Michał ma rodzinę.
Pozdrawiam z okazji Dnia Mamy
Iwona
Dziękuję za Twój komentarz. Daje do myślenia…
Serdeczności