Dwa tygodnie temu ukazał się mój tekst w Wysokich Obcasach. Przypadek. Niezwykły zbieg okoliczności. Od jakiegoś czasu piszę książkę, zaczęłam prowadzić swoją stronę. Zastanawiałam się komu to jest potrzebne. Czy to tylko taka forma emocjonalnego ekshibicjonizmu? Zaczęłam od stworzenia strony o zespole Downa. Marzyłam o tym od 7 lat – tyle ma mój syn. Gdy się urodził szukałam odpowiedzi, podpowiedzi, pocieszenia, akceptacji, prawdy, również w internecie. Jedyne co znalazłam, to opis choroby i chorób towarzyszących, problemów, leczenia, ale nic o człowieku. Nic o tym co czułam, nic o nadziei o akceptacji, miłości. NIC.
W Wysokich Obcasach z 8 listopada ukazała się historia mojego odrodzenia. Wiele osób może identyfikować się z moimi doświadczeniami, jednak niektórzy potrzebują wiary w to, że się uda, że można… że życie jest piękne i warto żyć z pasją, cieszyć się nawet tym co małe. Cieszyć się samym faktem istnienia.
Tekst w Wysokich Obcasach był na pierwszej pozycji najczęściej czytanych przez cały tydzień. Wpisy na stronie internetowej Wysokich Obcasów dały mi wiarę w to, że warto, że mój optymizm jest potrzebny, że inspiruje. Dziękuję:-)
Cały tekst z Wysokich Obcasów zamieszczam poniżej.
“Mam 42 lata, 3 dzieci i kota. W 1994 roku przyjechałam do Polski na wakacje (mieszkałam wtedy na stałe w Kanadzie) i tak jestem już na tych wakacjach od ponad 20 lat. W 1995 zwolniłam się z agencji reklamowej należącej do koncernu ITI i otworzyłam studio graficzne posiadając jeden komputer i pasję – projektowanie graficzne. W ten sposób rozpoczęłam drogę od zera do milionera. W międzyczasie wyszłam za mąż, urodziłam Aleksandra (13 lat), 6 lat później Krystiana z zespołem Downa i 3 lata temu zaadoptowaliśmy Adę. Byłam kobietą sukcesu pod każdym względem, tylko że… żyć mi się nie chciało.
W kwietniu 2013 roku wylądowałam na kardiologii w Szpitalu MSW i zostałam zdiagnozowana z nadciśnieniem, nerwicą i depresją. Tak cholernie się starałam, żeby wszystko było takie śliczne, że gdzieś po drodze pogubiłam siebie, swoje marzenia, a jedyną motywacją do życia stała się myśl o tym, że nie mogę umrzeć, bo moje dzieci będą mnie jeszcze bardzo długo potrzebowały. Musiałam podjąć świadomą decyzję, czy chcę żyć. Wiedziałam jednak, że podejmując ją, będę musiała zmienić praktycznie wszystko w moim życiu. Gdy złożyłam pozew o rozwód wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotkę, bo przecież jak dam sobie radę z trójką dzieci i to tak różnych i wymagających. Nie uznawałam rozwodów. Zrobiłam wszystko, by to małżeństwo działało i padłam na twarz. Nie miałam wątpliwości, że pozostawanie w tym związku dłużej jedynie ze względów finansowych, statusowych, czy dlatego, że “nie dam sobie rady” to zwykła prostytucja, a ja jestem niepoprawną romantyczką i nadal wierzę w prawdziwą miłość.
Najpierw jednak musiałam na nowo pokochać siebie. Przyjrzeć się tej istocie, którą się stałam, zaprzyjaźnić z nią i pokochać. A potem musiałam zrobić to co musiałam zrobić. W kwietniu ukradłam sama sobie sporą kwotę pieniędzy, spakowałam siebie i troje dzieci i w godzinę opuściłam luksusową willę, którą razem z mężem zbudowałam. Przeprowadziłam się na warszawskie osiedle, między ludzi, dzieci, psy i koty i rozpoczęłam zwykłe życie, za którym tak bardzo tęskniłam. Mam cudownych sąsiadów, wspaniałą rodzinę (rodziców i braci) i niezwykłych przyjaciół.
W lecie wyjechałam z dziećmi do Juraty. Moje dzieci były przyzwyczajone wyłącznie do hoteli 5 gwiazdkowych. Ja jednak zawsze czułam się tam źle. Sztuczni ludzie, ze sztucznym biustem, bez uśmiechu, za to w bardzo prawdziwych ciemnych okularach od Chanel, które zakładali nawet na śniadanie (nie wiem czy widzieli co kładą na talerz). W starym, pokomunistycznym, wojskowym ośrodku wczasowym czułam się jak w komunie hipisowskiej:-) Wszystkie dzieci były nasze, a dzieci te były najszczęśliwsze pod słońcem. Nawet najstarszy syn, który pierwszego dnia z obrzydzeniem zapytał “co to za syf?”, trzy dni później poprosił żebyśmy przyjechali w to samo miejsce za rok.
Rok temu nie wierzyłam, że dam sobie radę sama. Byłam przerażona i zdezorientowana. Bałam się sama iść z dziećmi do sklepu, a co dopiero wyjechać. Teraz mieszkamy sami, chodzimy na spacery, wyjeżdżamy na wakacje. Rok temu to wszystko wydawało mi się niemożliwe, tak jak niemożliwy wydawał mi się rozwód. Dzisiaj nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych…
Każde z moich dzieci jest inne, każde potrzebuje innego podejścia, każde inaczej przeżyło wydarzenia ostatniego roku.
Od 7 lat uczę Krystiana, mojego syna z zespołem Downa, wszystkiego, od chodzenia, jedzenia, bawienia się, po mówienie. Byłam tak pewna, że jestem w tym świetna, że chciałam otworzyć szkołę. Aż przyszła refleksja. Czego nauczyłam tego chłopca? Kto kogo nauczył więcej, ja jego, czy on mnie? Dlaczego gdy odpalam na komputerze sylabki, on zaczyna ziewać, zupełnie jak ja kiedyś przychodząc do pracy, której nie chciałam już wykonywać. Od 6 lat chodzi do najlepszych logopedów i nadal nie mówi. Porozumiewa się końcówkami słów i wdziękiem osobistym. Wszystkie kroki milowe w swoim życiu (wstawanie, pierwsze całe słowa, nowe umiejętności) zdobył na wyjazdach…I tak pomyślałam, że gdyby tak zamiast zamęczać go zorganizowaną edukacją, zabrać go w podróż po świecie…
Aleks (13) zamyka się w świecie wirtualnym. Nie znosi uczyć się w szkole, za to uwielbia zdobywać wiedzę w dziedzinach, które go interesują. Przyzwyczajony do luksusu, był w nim równie samotny jak ja. Teraz powoli uczy się marzyć, mieć odwagę chcieć…a ja pomyślałam – a gdyby tak zabrać go w podróż po świecie…Ilu kolegów by poznał, ile fascynujących sposobów na spędzanie czasu, ile mógłby się nauczyć, nabrać pewności siebie…
Ada, zaadoptowana, najmłodsza jest jak iskierka. Wszędzie jej pełno. Jest odważną i elokwentną małą łobuzicą. Podchodzi do obcych, wyciąga rękę i mówi: Cześć, jestem Ada. Uwielbia uczyć się angielskiego, jest jak ja ciekawa życia, żądna poznawania wszystkich jego zakamarków. A gdyby tak zabrać ją w podróż po świecie…
I tak powstało marzenie. Marzenie, które rok temu było dla mnie zbyt niemożliwe, by nawet o nim marzyć. Panicznie bałam się latać, panicznie bałam się o siebie i dzieci. Panicznie bałam się żyć, więc nie żyłam. Dzisiaj wiem, że śmierci nie boją się tylko Ci, którzy mają odwagę żyć. Ja mam odwagę żyć i marzyć:-)
Chcę zabrać dzieci w roczną podróż dookoła świata. Chcę byśmy zamieszkali w 4 miejscach po 3 miesiące. Chcę by moje dzieci w tym czasie uczyły się z rówieśnikami. Chcę dowiedzieć się jak wygląda edukacja dzieci, dzieci niepełnosprawnych, adopcje, małżeństwa i rozwody…Jak różne, bardzo różne kultury traktują te zagadnienia. Chcę podzielić się tą wiedzą z innymi. Łamać stereotypy.”